W trakcie budowy mieliśmy 1000 chwil zwątpienia, byliśmy przekonani, że "to się nie uda", "przeliczyliśmy się"...itp itd
Ten dom wystawił nas na ogromną próbę, także naszego małżeństwa - mąż był zmuszony wyjechać daleko poza granice kraju by zarobić na wykończenie, nie było go ponad 3 lata. Kiedy wyjeżdżał Róża miała 3 miesiące, perspektywa "wprowadzki" była odległa jak droga na Marsa.
Dom był w stanie deweloperskim.
Dziś mamy czas, cieszymy się wolnością, swobodą, własną przestrzenią. Dziś mamy też czas by wiele rzeczy odbudować na nowo, mamy też problemy ...różne. Mąż musi się zaadoptować do polskich warunków, musimy się zaadoptować do siebie na nowo... ale wierzymy, że uda się z czasem wszystko. Tak jak udaje się dotychczas. :)
Do domu wprowadziłam się sama z dziećmi niespodziewanie i pod wpływem impulsu, przeróżnych emocji. Nie będę wchodzić w szczegóły ale jednego popołudnia wzięłam dzieci i parę rzeczy i pojechaliśmy do domu. I tam już zostałam. To był początek marca. Miesiąc później przyjechał Krzysiek.
Początkowo było bardzo ciężko przyzwyczaić się do nowego miejsca, spaliśmy w jednym pokoju na dole, miałam lęki bo ciągle słyszałam jakieś dziwne dźwięki pomimo ogromnej ciszy - coś tam strzelało (później okazało się , że wieźba dachowa pracuje ciągle), coś walnęło (blacha na dachu), ptaki, szczekanie psów i ogromna ciemność (o godz. 23 gaszą latarnie). Potem oswoiłam się z tą ciszą i ciemnością i obecnie to nie wyobrażam sobie mieszkania w blogu (słyszysz nawet jak ktoś właśnie się załatwia). Bałam się też, że dzieci będą płakać, i że będą wołały "jak chce do domu!" ale nic z tych rzeczy - były wniebowzięte, biegały góra dół i cieszyły się tym, że nikt na nich nie warczy i maja tyle miejsca!
W sąsiedztwie mają kolegów rówieśników, także to im też ułatwiło adaptację.
A ja najbardziej na świecie cieszyłam się wieczorami - w ciszy, swobodzie. Wcześniej w jednym mieszkaniu z rodzicami chodziłam spać wtedy co oni i oglądałam to co oni więc chyba zrozumiałe, że tv stał się dla mnie niemałą atrakcją na nowym miejscu zamieszkania :)
teraz kiedy mam za sobą już prawie 3 miesiące mieszkania mogę się wypowiedzieć na temat zalet i wad tego projektu i zamierzam o tym szeroko się rozpisać w przyszłych postach
OK, to teraz parę zdjęć
"Do miejsca do którego chcesz dotrzeć nie ma drogi na skróty"
Dzień powrotu naszego taty...
Migawki z kuchni...
Kocham detale
----------------------------------
Klatka schodowa...
Okolice...
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma - taras. Został stworzony na tymczasem z drewna po budowie. Być może w przyszłym roku zbudujemy ten właściwy, ale wiemy na pewno, że będzie to drewniany taras
warzywnik powstaje...
Siejemy trawkę...
działka to był nasz koszmar przez bardzo długi czas. Wiosna i zbliżające się lato kusiło coraz mocniej by zainwestować w nią odrobinę funduszy. Za równanie działki zapłaciliśmy 1500 zł. Okazało się, że dwie hałdy ziemi, które mieliśmy z fundamentów wystarczyła na rozplantowanie jej pod trawnik.
Niestety pogoda od czasu posiania nie sprzyja - praży jak na plaży i wymaga ciągłego nawadniania. I tak jednak rosną chwasty a trawa plackami gdzieś wychodzi.
grabkowanie to najgorsza część roboty!
bo fajnie jest na wsi :)
A tu zdjęcie w ulewie - jedynej od dwóch tygodni. Za mało dla trawy! I zdjęcie naszego warzywnika po prawej. Już zbieramy pierwsze plony.
Pokoje pokażę w innym poście:)
a tymczasem ...wolność Tomku w swoim domku:) hihi